Did You Know?

Tramwaj nr 13


Tramwaj nr 13
W Zakamarkach, miasteczku z rzeką pełną mgły i brukowanymi uliczkami, Halloween świętowano jak urodziny wszystkich duchów naraz. W oknach płonęły dyniowe lampiony, papierowe nietoperze trzepotały na wietrze, a zapach prażonej kukurydzy mieszał się z cynamonem i mokrymi liśćmi. Na rynku grała orkiestra dęta przebrana za szkielety i nikt się nie dziwił, gdy strażnik miejski, w pelerynie wampira, rozdawał dzieciom odblaskowe opaski. Lena poprawiła opaskę z fosforyzującą czaszką, tak żeby świeciła równo. Miała jedenaście lat, ciemne włosy związane w wysoki kucyk i kurtkę, którą mama nazywała zbyt cienką na październik, ale Lena i tak ją włożyła. Olek, jej kolega z sąsiedztwa, niósł aparat i latarkę tak potężną, że mogłaby pewnie doświetlić pół boiska. Tymek, najniższy z trójki, owinięty w futrzaną kamizelkę i ubrane w zbyt duże wilcze uszy, skakał z krawężnika na krawężnik, jakby sprawdzał grawitację każdej płytki. — Cukierek albo psikus! — krzyknęli chórem przy kolejnej bramie, za którą mieszkał pan Zdzisław, znany z tego, że piecze najlepsze krówki w powiecie. Zamiast krówek dostali coś dziwnego. Pan Zdzisław wsunął do torby Leny małą kopertę koloru rdzy. Na rogu miał pieczęć z cyfrą trzynaście. — Panie Zdzisiu... — zaczęła Lena, ale mężczyzna tylko uśmiechnął się tak, jak potrafią tylko starzy zegarmistrze i bibliotekarze, kiwnął głową i zamknął furtkę. Słychać było jeszcze, jak w środku wzdycha czajnik. Koperta była lekka, jakby pusta, tymczasem coś w niej chrobotało, kiedy Lena poruszyła torbą. Usiadła na krawężniku, a chłopcy stanęli obok, nachylając się, żeby patrzeć razem. W środku znalazła brązowy, kruchy bilet z drobnymi literkami. U góry widniał napis: „TRAMWAJ NR 13”. Pod spodem: „Kurs jednorazowy. Ważny tylko dziś. Odprawa: Zajezdnia Górna”. — Przecież u nas od lat nie ma tramwajów — zauważył Olek, mrużąc oczy. — Tylko te stare szyny, co znikają pod asfaltem. — Może to żart? — Tymek przysunął nos tak blisko biletu, że muskając go kosmykiem futra. — Albo zagadka w stylu gry miejskiej. Zanim zdołali się spierać, powietrze przeciął dźwięk, który każdy znał, ale którego nikt w Zakamarkach nie słyszał od dziesiątek lat: dzwonek tramwaju. Delikatny, metaliczny, jak uśmiech zamieniony w brzmienie. Raz, drugi. Echo poniosło go przez rynek, podskoczyło na murach ratusza i zgasło gdzieś przy rzece. Lena poczuła na karku chłód nie od wiatru, tylko od myśli, która nagle weszła jej do głowy i nie chciała wyjść. Odwróciła się do chłopców. — Pójdziemy do zajezdni? Na chwilę. Tylko zobaczyć. — Tylko zobaczyć — powtórzył Olek, jakby powtarzał zaklęcie, które miałoby ich uratować przed kłopotami. — Mam latarkę. I... w sumie to brzmi super. Zrobili kółko po rynku, wybrali mniej uczęszczoną ulicę, gdzie dynie w oknach świeciły nieco ciemniej, a wiatr bardziej się popisywał. Z każdym krokiem dźwięk wydawał się bliższy — nie głośniejszy, tylko bliższy, jakby szedł im naprzeciw. Stare tory wyłoniły się spod popękanego asfaltu kawałkami, jak szkielety ryb wystające z piasku. Lena musnęła butem metal, zimny i gładki. Zajezdnia Górna stała przy skraju dawnego parku, który teraz bardziej był zbiorowiskiem krzewów i topól niż parkiem. Najpierw zobaczyli dach — łuszczący się od farby, z wystającymi kominami niczym palcami wskazującymi mgłę. Potem ceglaną halę z szerokimi bramami. Nad wejściem pozostał napis, wyblakły, ale wciąż czytelny. — Widzieliście? — Tymek wskazał na zegar nad bramą. Zegar był duży, z czarnymi cyframi i jedną pękniętą szybą. Wskazówki stały na 20:13, chociaż ich telefony pokazywały już prawie dziewiątą. — Może ktoś go zatrzymał, żeby pasował do nazwy — mruknął Olek, ale w głosie nie brzmiało przekonanie. Przez chwilę stali przed bramą, jakby czekając, aż ktoś ich zaprosi. Nikt nie przyszedł, więc Lena wsunęła bilet do kieszeni, głębiej oddech i weszła pierwsza. Olek rozświetlił latarką ciemność. Światło wyłowiło rzędy torów w środku hali, powyginane jak linie na dłoni giganta. Na ścianach wisiały plakaty: o bezpieczeństwie, o punktualności, o tym, że trzeba ustąpić miejsca starszym. Pod jednym plakatem ktoś zostawił stary dzwonek konduktorski. Na podłodze leżał rozkład jazdy, w którym z biegiem lat zamazała się połowa nazw przystanków. — Pomyślcie — szepnął Tymek. — Ile osób tu pracowało, ile opowieści zostało... — Sekretów — dodała Lena i nagle w kieszeni poczuła ciepło. Wyciągnęła bilet. Nie świecił, oczywiście, bilety przecież nie świecą. A jednak, przez ułamek sekundy, miała wrażenie, że brązowy papier pulsuje jak oddech. Przeciąg przebiegł przez halę i poruszył coś w głębi. Nie brzmiało jak wiatr. Bardziej jak szelest ciężkich materiałów, które pamiętają ruch, choć stoją. Gdzieś zadźwięczał metal. Olek podniósł dzwonek konduktorski i delikatnie nim potrząsnął. Dźwięk odpowiedział mu z daleka, nieco innym tonem. — Kto tam? — zawołał Olek, a jego głos odbił się kilkakrotnie i wrócił, tak że brzmiał jak głosy trzech różnych Olków. Zamiast odpowiedzi, od strony najdalszej bramy wpełzła mgła. Nie była straszna, raczej ciekawska, jak kot, który chce zobaczyć, co nowego pojawiło się na jego terytorium. Przetoczyła się po torach, siadła miękko tuż przy ich butach i zatrzymała się, czekając. Zegar nad bramą tyknięciem, którego nie powinien mieć, przeskoczył o minutę. Teraz wskazywał 20:14, choć wskazówki dawno stanęły. Lena połknęła ślinę. — Słyszycie? — Tymek złapał ich za rękawy. Słyszeli. Najpierw głuche buczenie, które może być prądem albo śpiewem bardzo niskich skrzypiec. Potem stukot, rytmiczny, znajomy i obcy naraz, jak kroki w butach, których się jeszcze nie założyło. Na końcu — dzwonek. Tym razem bliższy. Znacznie bliższy. Światło latarki Olka zatańczyło po ścianach, zahaczyło o plakat z przetarciem i wróciło na tory, gdzie mgła zaczęła świecić od spodu, jakby ktoś pod nią zapalił noc. I wtedy zobaczyli to: dwa okrągłe reflektory w głębi hali, wyglądające jak oczy, które się dopiero budzą, i wąski pasek światła, który sunął po polerowanej stali szyn. Wraz ze światłem nadciągał znajomy zapach smaru, metalu i ozonu, jak przed burzą. — Ja... ja to nagrywam — wyszeptał Olek, trzęsącymi się dłońmi włączając nagrywanie. — Nikt nam nie uwierzy. Lena nie miała pewności, czy chce, żeby ktokolwiek wierzył. Serce waliło jej jak oszalałe, ale nie chciało uciekać. Chciało wiedzieć. Tak czuła, mimo że jej skóra pragnęła ciepłego koca i kakao. Pojazd nie jechał szybko. Ssunął, jakby ostrożny, jakby sprawdzał, czy tory ciągle pamiętają jego ciężar. Wagon był kremowy z ciemnozielonym pasem, z drewnianymi listwami, jak w starych fotografiach u babci. Na froncie złota cyfra 13 migotała tak, jak potrafi migotać tylko coś, co kiedyś było polerowane codziennie. Za szybą migotało coś pomarańczowego — rząd miniaturowych dyni na parapecie, uśmiechniętych nierówno, jakby wystrugała je ręka, która się spieszyła. Tramwaj zatrzymał się przed nimi z miękkim westchnieniem, które mogło równie dobrze być parą wydostającą się z płuc wielkiego zwierzęcia. Drzwi nie otworzyły się od razu. Najpierw, niespiesznie, rozległo się brzdęknięcie. Z ciemności kabiny wysunęła się dłoń w rękawicy — nie koścista, nie groźna, normalna ludzka ręka w granatowej rękawiczce — i pociągnęła za żelazną wajchę. Wtedy, z sykiem, rozsuwane drzwi rozwarły się i wypuściły pasmo chłodnego, pachnącego ozonem powietrza. — Bilety proszę — powiedział głos. Nie był stary, nie był młody. Brzmiał tak, jakby znał wszystkie rozkłady jazdy świata i żadnego nie zamierzał spóźnić. Lena, Olek i Tymek spojrzeli po sobie. Lena poczuła, jak bilet w jej dłoni robi się cięższy, jakby nagle stał się z metalu. Wsunęła go ostrożnie między palce i uniosła. Głos, choć niewysoki, niósł się po hali jak dzwonek w mroźny poranek. — Tylko dziś, tylko teraz — dodał. — Wsiadacie? Mgła zadrżała, jakby ktoś się uśmiechnął, choć nie było widać twarzy. Gdzieś daleko, w miasteczku, orkiestra zagrała niepewnie nową melodię, a zegar nad bramą, ten który nie powinien działać, drgnął o następne pięć minut. Olek zrobił pół kroku naprzód, Tymek chwycił go za rękaw, a Lena poczuła, że jeśli teraz nie zdecydują, to dzwonek zabrzmi po raz ostatni i odjedzie wszystko, co mogliby zobaczyć, usłyszeć, dowiedzieć się o... Tramwajowy dzwonek uderzył raz jeszcze, głośniej, szybciej, a światło w kabinie zamigotało, jakby ktoś czekał tylko na jedno słowo.


Author of this ending:

Age category: 8-12 years
Publication date:
Times read: 7
Endings: Zero endings? Are you going to let that slide?
Category:
Available in:

Write your own ending and share it with the world.  What Happens Next?

Only logged-in heroes can write their own ending to this tale...

Download Materials

Download coloring pages and other materials for this story.


Share this story

Zero endings? Are you going to let that slide?


Write your own ending and share it with the world.  What Happens Next?

Every ending is a new beginning. Write your own and share it with the world.