Halloween wreszcie nadszedł, a liście tańczyły po chodniku. Lena miała strój astronautki i nową, świecącą latarkę. Olek był lisem, w ogonie szeleściły papierowe wstążki. Deszcz przestał padać, a powietrze pachniało słodką dynią i mokrą trawą. Nad dachem wisiał księżyc, cienki jak pazurek nocy. Rodzice zostali przy bramie i machali im z uśmiechem. Został im jeden dom, na końcu spokojnej ulicy.
Na ganku stała samotna dynia z krzywym uśmiechem. Dom miał zgaszone światła, tylko ganek lśnił wilgocią. Zamiast świeczki żarzyło się w niej zielone światełko. Na poręczy kołysał się sznurek, jakby czekał na wiatr. Ktoś przykleił karteczkę: "Nie pukaj. Posłuchaj. Klucz czeka." "To chyba żart," szepnął Olek, ale oczy mu błyszczały. Lena przysunęła latarkę i zajrzała przez wycięte oko.
W środku leżał mały, blaszany klucz i złożona mapa. Mapa pokazywała plac zabaw i stary dąb z dziuplą. Ktoś narysował też huśtawkę i kropkę z napisem START. Na brzegu widniało zdanie: "Włóż, gdy księżyc jest cienki." "Cienki jak dziś," zauważyła Lena i ugryzła wargę. Pobiegli więc do dębu za szkołą, po ciemnej ścieżce.
Drzewo szumiało cicho, a dziupla była jak otwarte usta. Pod palcami Leny kora miała miejsce w kształcie klucza. Wsunęła klucz, Olek przytrzymał latarkę, a noc przyklękła. Chłodne powietrze dmuchnęło im w twarze, pachniało ziemią. Lena zerknęła na Olka; oboje skinęli głowami naraz. Coś zazgrzytało w środku, a dąb westchnął jak żywy. Z głębi popłynął szept, który znał ich imiona. Potem od środka rozległo się trzykrotne, wyraźne pukanie.