Did You Know?

Szept Leszego


Szept Leszego
Latem, gdy rzeka pachniała miętą, a trawy iskrzyły się jak srebrne nici, w Łękowicach rozpalano ogniska. Była Noc Kupały. Nad brzegiem płynęły wianki z zapalonymi świeczkami, a wszyscy — młodsi i starsi — śpiewali pieśni tak stare, jak ten bór, który wyrastał za miedzami wsi. Zosia miała jedenaście lat i kieszenie pełne skarbów: piór, gładkich kamyków, kawałków kory, które wyglądały jak mapy wysp. Tolek, rok młodszy, nosił na szyi czerwony sznureczek od babci Jagny i mały scyzoryk po dziadku, na wszelki wypadek. Oboje patrzyli na ogień tak, jakby próbował im coś powiedzieć. — Miejcie oczy szeroko otwarte — ostrzegła babcia Jagna, wciskając im w ręce pęczek bylicy. — W tę noc wszystko jest bliżej. Woda ma głos, liście mają uszy, a bór pamięta. Nie zrywajcie paproci bez pozwolenia lasu. Leszy patrzy. Zosia kiwnęła głową, choć chciała zapytać, jak to jest, kiedy patrzy ktoś, kogo się nie widzi. Tolek odruchowo poprawił czerwony sznureczek. Potem oboje spojrzeli po sobie w sposób, który oznaczał: idziemy. Plan narodził się jeszcze o świcie, na strychu pachnącym jabłkami i kurzem. W zielniku babci, między zasuszonymi listkami mięty i rumianku, Zosia znalazła kawałek kory brzozowej, cienki jak pergamin. Na nim — ciemnymi kreskami — narysowano trzy kamienie przy wielkim dębie, krętą ścieżkę przez paprocie i małe kółko opisane słowami krzywymi literkami: Studnia Mokoszy. Obok przyklejony był drewniany guzik z wyrytym znakiem błyskawicy. — Perunowy znak — szepnął Tolek, gdy mu to pokazała. — Dziadek mówił, żeby mieć przy sobie, jak się idzie w burzę. — A my idziemy w śpiew — odparła Zosia, tak jakby to wszystko było najprostsze na świecie. Kiedy noc zgęstniała jak śliwkowy kompot, wymknęli się niespostrzeżenie między kłębami śmiechu i migotaniem ogników. Przeszli przez drewniany mostek, pod którym rzeka prychała i pociągała wodą, potem minęli starą wierzbę, co szeptała sama do siebie. Bór przyjął ich chłodem, jakby otworzył niewidzialne drzwi. Ścieżka była miękka od igliwia, a paprocie sięgały im niemal do pasa, kołysząc się jak morskie fale. Z daleka odzywał się puszczyk, a między pniami mignęło coś niebieskawego — drobna iskierka, która jakby zawisła w powietrzu. — Błędny ognik — wyszeptał Tolek, łapiąc Zosię za rękaw. — Za nimi się nie chodzi. — My idziemy za mapą — szepnęła Zosia, choć ognik wydawał się mrugać do nich jak rozbawiony kot. Trzymali się kory z narysowanymi znakami jak sternicy mapy morskiej. Wkrótce dotarli do wielkiego dębu, którego korona wyciągała ramiona aż do gwiazd. U jego stóp stały trzy kamienie, tak jak na rysunku, porośnięte mchem i ciepłe od dnia, choć noc była chłodna. Zosia przyklękła i dotknęła środkowego kamienia. W jego szorstkiej powierzchni wyczuła wyżłobienie — drobny wzór paproci, taki sam jak na korze. Położyła na nim perunowy guzik, a Tolek przytrzymał oddech. Nic się nie stało przez dłuższą chwilę, tylko bór sapał cicho. Potem guzik drgnął, jakby ktoś go zakręcił palcem. Na kamieniu pojawiła się cienka, świetlista kreska i popłynęła w stronę paproci, rysując im ścieżkę, której wcześniej nie było. — Czy to... pozwolenie? — zapytał Tolek, choć nie liczył na odpowiedź. — Albo zaproszenie — odparła Zosia z uśmiechem, który był trochę odwagą, a trochę udawaniem odwagi. Poszli za światłem. Nie musieli szukać drogi; bór układał im ją pod stopami, odgarniając trawy, przyciągając liście tak, by nie musieli się przeciskać. Widzieli, jak krople rosy w ciemności błyszczą jak paciorki, a maleńkie ślimaki rysują na ziemi srebrne linie, jak pismo, którego jeszcze nie poznali. Im dalej, tym ciszej. Nawet świerszcze grały teraz szeptem, a puszczyk przestał nawoływać. Pomiędzy dwoma sękatymi sosnami wyrastał łuk z korzeni, jak brama. Drzewo musiało kiedyś upaść, a teraz jego splątane żyły uniosły się nad ścieżką, obrośnięte mchami i pleśnią. Za bramą powietrze było inne — gęstsze i jakby starsze. — Słyszysz? — Zosia zatrzymała się, bo ze środka boru dochodził cichutki dźwięk. Jak skrawek pieśni, jak westchnienie fujarki. — Może chłopaki z drugiego brzegu rzeki... — zaczął Tolek, ale urwał. Dźwięk nie płynął jak od ludzi, tylko jak od drzew. Jakby pień śpiewał w środku siebie. Weszli pod korzenną bramę. Gdy przeszli, jego skóra zadrżała im na karkach, a włosy stanęły dęba, jakby przeszli pod niewidzialną pajęczyną. Świetlista kreska pociemniała, lecz nadal pulsowała, prowadząc ich ku niewielkiej polanie. Polanę otaczały paprocie tak bujne, że przypominały szeptające wachlarze. Pośrodku rósł stary głaz narzutowy, z wżerami i rysami, które przypominały mapę nieba. Obok, jak miednica z granitu, zagłębiała się w ziemię okrągła misa z wodą. Woda była tak przejrzysta, że wydawała się powietrzem, ale kiedy Zosia nachyliła się, zobaczyła na dnie kręgi — jakby ktoś palcem poruszył lustro. — Studnia Mokoszy — powiedział Tolek z nabożnym szeptem. — Tak tu stoi na korze. — A co jeśli... — Zosia zawahała się i dotknęła powierzchni. Woda była chłodna jak poranek, a na jej skórze rozbłysły drobne światełka, jak drożdże gwiazd wysiane w ciecz. — Lepiej nie... — Tolek chciał ją odciągnąć, lecz nagle coś obok nich westchnęło. Nie wiatr, nie zwierzę. To było mruknięcie korą, skrzypnięcie klepek, bulgotanie żywicy. Poczuli zapach mokrego mchu, starego dymu i kory tutaj, przy nich. — Zosia... — wyszeptał ktoś. Głos nie był ludzki, a jednak Zosia miała wrażenie, że zna go tak, jak zna głos rzeki przy moście i trzaskanie sosny w styczniu. — Tolek... Oboje znieruchomieli. Tolek powoli uniósł scyzoryk, nie po to, żeby go użyć, tylko żeby mieć coś w dłoni, co było z żelaza i z domu. Zosia czuła na karku chłód, jakby bór dmuchnął jej w plecy. — Kto tam? — zapytała, a jej głos był cienki, ale nie złamał się. Najpierw zobaczyli oczy. Nie tak naprawdę, bo to były sęki w pniu starej sosny na krawędzi polany, dwa ciemniejsze kręgi w jaśniejszym drewnie. Lecz zawisły nad nimi jak oczy, a potem z sęków wyszedł blask, jakby w środku drzewa zapalił się węgielek. Twarz pojawiła się tam, gdzie pęknięcie układało się w kontur — nos wyszczerbiony w korze, usta w linii spękań, brwi w mchu. — Słyszymy wasz śpiew — powiedział głos, nie z ust, tylko z wszystkich liści naraz. — Przynieśliście znak ognia do wody. Tolek i Zosia spojrzeli na perunowy guzik, który Zosia nadal ściskała w dłoni. Był ciepły, jakby przed chwilą leżał na słońcu, choć noc była gęsta. Z lasu doszło ciche stukanie, jak kroki kogoś bardzo ciężkiego, kto idzie powoli, żeby nie przestraszyć mchu. — My tylko... — zaczął Tolek. — Tylko patrzymy — dokończyła Zosia, bo tak właśnie było. Tylko że to patrzenie zaczęło patrzeć z powrotem. Liście na obrzeżu polany pochyliły się, jakby coś je przeczesało dłonią. Na skraju, gdzie paprocie były najwyższe, poruszyło się powietrze. Coś dużego przemknęło między pniami — nie jak jeleń, nie jak człowiek. Woskowa świeczka na wieńcu Zosi, którą wciąż miała na głowie, nagle zasyczała i zgasła. Ciemność wzięła oddech. Studnia zabłysła raz jeszcze, jakby w jej środku znów ktoś poruszył palcem. Głos z kory wydawał się uśmiechać bez uśmiechu. — Droga jest otwarta — zabrzmiało. — Ale nie dla każdego tak samo. Tolek chwycił Zosię za rękę. Nie uciekli. Jeszcze nie. Słuchali w bezruchu, jak za ich plecami coś stawia nogę w mech. Jedna, druga. Ziemia drgnęła. Po polanie przeszedł cień tak wysoki, że aż gwiazdy zadrżały w odbiciu wody. Z gałęzi posypały się nasiona, jak deszcz niewidzialnych dzwonków. Zosia odwróciła głowę. Na granicy polany zacisnęły się w mroku dwa poroża, większe niż u najstarszego byka w borze, i błysnął kształt, którego nie umiałaby nazwać. Głos odezwał się raz jeszcze, tym razem tuż nad nimi, miękki i bardzo stary: — Wreszcie przyszliście.


Author of this ending:

Age category: 8-12 years
Publication date:
Times read: 9
Endings: Zero endings? Are you going to let that slide?
Category:
Available in:

Write your own ending and share it with the world.  What Happens Next?

Only logged-in heroes can write their own ending to this tale...


Share this story

Zero endings? Are you going to let that slide?


Write your own ending and share it with the world.  What Happens Next?

Every ending is a new beginning. Write your own and share it with the world.