Did You Know?

Sklep z Pomyłkami i pudełko z czkawką


Sklep z Pomyłkami i pudełko z czkawką
Na rogu ulicy Wróbli stał najdziwniejszy sklep w całych Sosenkach Małych. Nad drzwiami wisiała tabliczka: Sklep z Pomyłkami — Wchodzisz na własne ryzyko i z poczuciem humoru. W witrynie mrugały wesoło zegary, które odmawiały wskazywania poniedziałku, a między nimi kołysał się parasol, który otwierał się tylko w słońcu z uporem godnym kaktusa. Lila i Maks przychodzili tu codziennie po lekcjach, bo Sklep z Pomyłkami należał do ich cioci Kaji, osoby, która potrafiła naprawić wszystko, pod warunkiem, że nie naprawiało się to zbyt doskonale. Ciocia Kaja nosiła fioletowe okulary, kwiecisty fartuch i włosy upięte tak, jakby miała w nich ukryty ołówek (co zazwyczaj było prawdą). Na półkach ustawiała najróżniejsze wynalazki: skarpetki, które zawsze gubiły się parami, guziki, co od czasu do czasu się śmiały, i notesy, które same dopisywały zakończenia do wypracowań, choć zwykle kończyły na: „A potem wszyscy poszli na naleśniki”. — Zasady — przypominała ciocia Kaja, kiedy tylko dzieci przekraczały próg. — Po pierwsze, niczego nie dotykamy bez pytania. Po drugie, jeśli już dotykamy, to nie rozpoczynamy apokalipsy. Po trzecie, jak już apokalipsa się zacznie, dzwonimy po mnie. Tego czerwcowego popołudnia szykował się tłumek klientów: pani od muzyki chciała metronom, który liczy na trzy i pół, listonosz wypatrywał torby, która niesie się sama, a pan od warzywniaka marzył o ogórku, który uczy się chodzić do lodówki. Lila (jedenaście lat, oko do szczegółów i kieszenie pełne spinaczy) i Maks (dziesięć lat, sto pytań na minutę i umiejętność jedzenia krakersów bez wydawania dźwięków) stali za ladą i sortowali kolorowe karteczki ostrzegawcze. Za oknem zahamował z piskliwym pomrukiem wóz dostawczy. Kierowca, cały w naklejkach „Nie potrząsać!”, „Nie odwracać do góry nogami!” i „Nie wąchać, jeśli już powąchałeś”, wyciągnął z szoferki wielkie pudło. Było oblepione taśmą w kratkę i miało na sobie tyle napisów, że Lila poczuła, jak zaczyna się w niej kręcić alfabet. — Dostawa dla Sklepu z Pomyłkami. Podpis i ewentualne przeprosiny — mruknął kierowca, podał długopis i zniknął zanim ciocia zdążyła policzyć do dwóch i trzech czwartych. Pudło wylądowało na ladzie z jęknięciem, które brzmiało jak czkawka. Potem… znów czkawka. I jeszcze raz, tak donośnie, że skaczący budzik spadł z półki i przestał skakać z wrażenia. — Oho — powiedziała ciocia Kaja, zerkając na dzieci znad okularów. — Miałam to rozpakować po zamknięciu, ale pani od muzyki zaraz zacznie mi ćwierćnutami płacić. Zróbcie wstępną inwentaryzację. Tylko pamiętajcie o zasadach. — Niczego nie dotykamy bez pytania — powtórzyła Lila. — I nie rozpoczynamy apokalipsy — dorzucił Maks z dumą. — A jak już… — zaczęła ciocia, ale dzwoneczek nad drzwiami zadzwonił jak dzwon kościelny, a parasol od słońca spróbował otworzyć się klientowi nad głową. — Och, idę ratować fryzurę pana Stefana. Dzieci, uważajcie na… Zdanie zniknęło pod falą hałaśliwych uprzejmości. Lila i Maks zostali z pudłem, które właśnie wydało dźwięk w rodzaju „hik!”. — To pudło czka — stwierdził Maks, przykładając ucho. — Czy to znaczy, że coś w środku połknęło powietrze? Bo jeśli tak, to czy mu je oddać? — Najpierw czytamy etykiety — zdecydowała Lila, bo etykiety były jej ulubioną częścią życia. Nachyliła się. — „Nie potrząsać”. „Jeśli potrząśnięte, patrz punkt pierwszy”. „Nie otwierać na pusty żołądek”. „Nie otwierać po przejedzeniu”. „Nie otwierać, kiedy pada deszcz”. „Nie otwierać, kiedy świeci słońce”. — Czyli otwierać wyłącznie przy półmroku i lekkim głodzie? — domyślił się Maks i sam się zachichotał. — Jest też naklejka: „Aktywacja głosowa. Powiedz żart, którego nie znasz”. — Jak mam powiedzieć żart, którego nie znam? — oburzyła się Lila. — To jak prosić o niespodziankę, którą napisało się samemu. Bez sensu. Pudło odpowiedziało kolejną czkawką, a z jednej szpary wyskoczył konfetti — jeden, różowy, w kropki — i nieporadnie wylądował na nosie Maksa. — Aaaa-psik! — kichnął Maks. — To pudło kichnęło we mnie! Czy to legalne? Lila rozejrzała się po sklepie. Wszędzie roiło się od rzeczy, które nie mogły się doczekać, by zrobić coś niewłaściwego. Wachlarz ziewnął przeciągle. Linijka wydała cichy komunikat: „Uwaga, skracam przerwę obiadową”. Jak zawsze w Sklepie z Pomyłkami, było tu ciepło, kolorowo i trochę tak, jakby ktoś pomylił plan filmowy z komodą. — Może w środku jest coś, co trzeba nakarmić żartem — rozważała Lila. — Tylko akurat wszystkie żarty, które znam, są znane. A tu jest napisane, że nieznany. — Mogę wymyślić nowy! — ucieszył się Maks. — Słuchaj: Dlaczego cyrkiel odszedł z matematyką w zgodzie? Bo miał w sobie dużo kątów do pracy nad sobą! Pudło zrobiło „hik” z takim zapałem, że aż poruszyło się na blacie. Zadrżała piramidka kubków, a parasol z słońcem u góry odwrócił się obrażony do ściany. Po chwili pudełko wydało cichy, bardzo ostrożny dźwięk, jakby ktoś próbował klaskać w rękawiczce. — To chyba aplauz — wyszeptała Lila. — Albo oklap. Czy oklap to też aplauz, tylko zmęczony? — Może to test — stwierdził Maks, który lubił testy dopóty, dopóki nie kończyły się oceną. — Zróbmy, co każą. Mamy żart, którego nikt jeszcze nie słyszał. Następne… jest jeszcze jakaś instrukcja? Lila znalazła żółtą karteczkę przyklejoną do rogu: „Uwaga: zawartość może się obrażać na rymy częstochowskie”. — Uff, mamy szczęście — sapnął Maks. — Mój żart był o kąt… ach, nieważne. — Mówiłam: trzymaj się z daleka od rymów — odparła Lila. — Dobra, testy zaliczone. Co dalej? Pudło poruszyło wieczkiem tak delikatnie, że można by pomyśleć, że w środku mieszka jednorożec z bambusowymi kopytkami. Przez sekundę, krótszą niż pół chrupnięcia krakersa, z pudła wydostał się zapach… cytrynowego kisielu. A może naleśników? Tak czy inaczej, zapach był słodki i odrobinę jak z urodzinowego stołu. — Słyszeliście to? — zamrugała do nich porcelanowa solniczka w kształcie kota. — Ups, przepraszam, ja nie powinnam mówić. — Nie powinnaś, ale doceniamy — Lila kiwnęła solniczce. — Maks, rękawiczki! Maks wiedział, gdzie szukać. Spod kontuaru wyciągnął parę rękawic kuchennych w kształcie hipopotamów. W Sklepie z Pomyłkami były najlepsze rękawice do spraw niemądrych i niewiadomych — w środku chłodne, na zewnątrz śmieszne. Lila wsunęła dłonie i oparła palce o wieczko. — Czekaj! — syknął Maks. — Zasady! Nie rozpoczynać apokalipsy! — To tylko pudełko — odszepnęła Lila. — Poza tym, jeśli apokalipsa, to mamy ciocię. A po apokalipsie — naleśniki. Z kąta dochodziły głosy klientów: pani od muzyki próbowała pogłaskać metronom, który chciał być adoptowany przez żółwia, a pan Stefan kłócił się z parasolem o to, czy słońce ma prawo świecić w czapce. Ciocia Kaja żonglowała śrubokrętami jak profesjonalny kuglarz i raz po raz wołała: „Zaraz do was wrócę!” w tonie, który zwykle oznaczał „Wrócę i przyniosę lemoniadę”. Pudło znów drgnęło. Tym razem bardzo wyraźnie. Od środka rozległo się ciche, nieśmiałe pukanie. Raz. Dwa. Trzy. Lila spojrzała na Maksa. Maks spojrzał na Lilę. Wachlarz przestał ziewać. Nawet solniczka udawała, że jest tylko solą. — Halo? — powiedział Maks, bardzo uprzejmie, do pudła. — Czy ktoś nas słyszy? Przez chwilę panowała cisza tak gęsta, że można by ją pokroić i podać do herbaty. Potem pudło… parsknęło śmiechem. Prawdziwym, krótkim i trochę skrzypiącym. — Okej, teraz ja się boję — przyznał Maks, ale jego oczy świeciły, jakby ktoś w nich odpalił dwie maleńkie lampki nocne. — Otwieramy na trzy — powiedziała Lila. — Raz… Pudło zapiszczało, jakby bało się liczb nieparzystych. — Dwa… Z sufitu zleciał pająk z papieru i uprzejmie podał Lilce nitkę, „na wszelki wypadek”. — Trzy. Lila podważyła wieczko rękawicami-hipopotamami. Coś w środku zamruczało jak bardzo mały silnik, rozbłysło cytrynowym blaskiem i wtedy usłyszeli wyraźny, wyraźniutki szept dobiegający z pudła: — Kto opowiada pierwszy żart? Lila wymieniła szybkie spojrzenie z Maksem. Wieczko uniosło się o centymetr, potem o dwa, a powietrze stało się jak napój gazowany — bąbelkowało i łaskotało w nos. Nad samą krawędzią, tuż pod ich palcami, coś zadrżało… i zanim zdążyli nabrać tchu, pudło zrobiło coś, czego nie robi żadne pobłażliwe pudełko na świecie — lekko, ale zdecydowanie, pchnęło wieczko w ich stronę i


Author of this ending:

Age category: 8-12 years
Publication date:
Times read: 12
Endings: Zero endings? Are you going to let that slide?
Category:
Available in:

Write your own ending and share it with the world.  What Happens Next?

Only logged-in heroes can write their own ending to this tale...


Share this story

Zero endings? Are you going to let that slide?


Write your own ending and share it with the world.  What Happens Next?

Every ending is a new beginning. Write your own and share it with the world.