Biblioteka pachniała starym papierem i cynamonem z ciast. Był wieczór Halloween, więc okna świeciły dyniowymi uśmiechami. Zosia trzymała małe pudełko z diodą i drucikami. — To mój miernik szeptów — szepnęła cicho do Tomka. Dioda miała migać, kiedy ktoś mówi prawie bezgłośnie. — Sprawdzimy piwnice? — zapytał Tomek, poprawiając kapelusz czarodzieja na głowie. Pan Jurek ostrzegł ich rano, że tam przeciąga. Gdy dioda mignęła zielono, Zosia skinęła tylko głową.
Weszli po wąskich schodach, za drzwi z napisem Magazyn B. Klamka była zimna, ale ustąpiła po cichym stuknięciu. Za progiem pachniało kurzem i jabłkami z festynu. Dioda zapaliła się mocniej, gdy minęli regał z atlasami. — Słyszysz? — Tomek nastawił ucho, jakby łowił stację radiową. Coś stukało w rurach, raz szybko, raz jak zastygły zegar. Zosia policzyła uderzenia na palcach i aż zamarła. — To S.O.S. — powiedziała, ściskając pudełko w dłoni mocno.
Na końcu korytarza świeciło małe okienko w drzwiach. W szybie mignęła biała kartka, jak skrzydło nietoperza. Na kartce widniał schemat półek i strzałka do skrytki. Obok napis: Nie otwierajcie sami. Proszę szybko. Zosia z Tomkiem spojrzeli na siebie w ciemniejącym świetle. — Liczę do trzech — wyszeptała cicho. — Raz, dwa... Tomek złapał za koło drzwi, a metal zahuczał głucho. Wtedy dioda zaświeciła stałym światłem, a zamek drgnął. Coś odsunęło się po drugiej stronie, jakby czekało.