W Halloween Maja i Filip wracali z pełnymi workami słodyczy. Ulice miasteczka świeciły dyniami, a mgła wisiała nad chodnikami. Na rogu czekało dziecko w czarnej masce nietoperza. Nie prosiło o cukierki, tylko podało im złożoną kartkę. Na kartce była mapa parku i napis: „Po ciszy przyjdź.” Zadzwonił zegar wieży, a dziecko zniknęło między dyniami. Wiatr poruszył lampionem i płomień zatańczył nierówno, jakby mrugał. Przemknęły obok czarownice na hulajnogach i jeden smutny pirat.
Maja przełknęła ślinę, lecz ciekawość pchnęła ich do bramy. Latarka drżała w jej dłoni jak mała, nerwowa gwiazda. W parku było ciszej niż zwykle, jakby ktoś nasłuchiwał. Szli dalej, choć każdy krok brzmiał jak uderzenie w bęben. Na mapie zaznaczono ławkę w kształcie ryby i mostek. Mijali śmiejące się maski, szeleszczące liście i plotkujące kruki. Za mostkiem czekało kółko z krzyżykiem, narysowane grubą kredką. Zatrzymali się, bo pod liśćmi coś twardo stuknęło w podeszwę.
Odgarnęli mokre liście i zobaczyli żeliwną klapę z uchwytem. Na klapie wisiała blaszka z sową i słowem „Czytelnia”. Filip szepnął: „Może to tylko żart, Maja, chodźmy.” Ona potrząsnęła głową i dotknęła palcami zimnego metalu. Z zawiasów sypnęła rdza, a klapa drgnęła, jakby oddychała. Pod klapą pachniało kurzem, farbą i czymś słodkim, jak kakao. Wtedy spod ziemi rozległo się ciche pukanie, raz, dwa, trzy. Maja uniosła latarkę, bo ktoś z dołu wyszeptał jej imię.