Did You Know?

Latarnia ze Srebrnego Klonu


Latarnia ze Srebrnego Klonu
Na ulicy Księżycowej dynie mrugały wyciętymi oczami, papierowe nietoperze klekotały na nitkach, a z otwartych okien pachniało cynamonem i pieczonymi jabłkami. Noc była przezroczysta jak szkło, chłodna i brzęcząca od podnieconych szeptów: „Cukierek albo psikus!” Maja poprawiła kapelusz z fioletowego filcu, do którego przypięła dwa rzędy migoczących lampek LED. Jej peleryna powiewała lekko jak skrzydło ćmy. Olek szedł obok, stukając kartonową zbroją o własne kolana. Rękojeść jego „miecza” była owinięta folią, przez co w świetle latarni wyglądała prawie jak prawdziwa. „Plan jest prosty” – powiedział, rozkładając zmiętoloną kartkę z mapką narysowaną ołówkiem. – „Tu dostajemy żelki, tu pianki. U pana Zawadzkiego – koniecznie karmelki. Potem skrót przez boisko i wracamy, zanim mama zacznie pisać wiadomości”. Maja skinęła. Lubiła, kiedy rzeczy miały porządek. Nawet Halloween się go trzymało: dynia – pukanie – śmiech – cukierki do torby. Zza rogu wybiegła grupka młodszych dzieci, ich sztuczne zęby pobłyskiwały jak gwiazdki. Ktoś miał na głowie skrzydła nietoperza z kartonu, ktoś inny ciągnął za sobą latarkę w kształcie ducha. Ulica Księżycowa była pełna dźwięków i kolorów, a jednak pewien zakątek wydawał się uparcie ciemniejszy. Pracownia zegarmistrza „Pod Zegarem” od lat stała zamknięta. W witrynie kurzyły się drewniane kukiełki, bez ruchu i bez spojrzenia. Jednak tego wieczoru ich szkła przyłbice lśniły, jakby ktoś je właśnie przetarł. Nad drzwiami tykał stary, mosiężny zegar – chociaż nikt go nie nakręcał od dawna, wskazówki drżały leciutko, jak serce po biegu. „Patrz” – szepnęła Maja, dotykając łokcia Olka. – „Tam, na klamce…” Ktoś przywiązał do klamki kopertę z kremowego papieru. Na przodzie, piórem o srebrnym atramencie, zapisano równo: „Maja i Olek”. „No dobra” – Olek rozejrzał się wokół. Dorośli stali w grupkach, rozmawiali i śmiali się. Nikt ich nie obserwował. – „To na pewno jakiś szkolny quest. Pani od plastyki o czymś takim mówiła.” Maja odwiązała wstążkę. W środku znalazła złożoną mapę i cienki, zardzewiały kluczyk przymocowany do sznurka. Na mapie narysowano ich ulicę, ale z dodatkami: falujące kreski nad murem boiska, maleńkie gwiazdki przy przejściu dla pieszych, i – co najdziwniejsze – stylizowany liść klonu przy końcu ulicy. Pod spodem widniało krótkie zdanie: „Zapal niosący blask przy bramie klonu, a zobaczysz drogę, której nie ma.” „Niosący blask?” – powtórzył Olek. – „Latarka?” „Albo latarnia” – Maja wskazała róg mapy, gdzie tuszem domalowano małą, starą latarnię. Pomyślała o domu pod rozłożystym klonem, którego liście nawet w noc wyglądały jak posrebrzane. Na jego bramie zawsze wisiał rdzawy hak – pusty. – „Chodźmy tam, to pięć minut.” Droga pieła się lekko w górę, a im bliżej byli Srebrnego Klonu, tym ciszej robiło się wkoło. Shallowe krzyki dzieci oddalały się, jakby ktoś przyciszył głos w radiu. Korona drzewa szeleściła nad nimi jak suknia, a przy bramie rzeczywiście wisiała latarnia: metalowa, na szkłach zmatowiałych czasem. Maja była pewna, że wcześniej jej nie było. „Zapal niosący blask…” – wymruczała. Zsunęła jedną lampkę LED z kapelusza. Maleńka żarówka błyszczała uparcie, mimo że powinna już dawno paść. – „Spróbujemy.” Otworzyli drzwiczki latarni. Wewnątrz pachniało kurzem i starym metalem. Maja wsunęła lampkę do środka i zatrzasnęła szkło. Coś kliknęło. Światło rozlało się po latarni tak równomiernie, jakby szkło wypiło je i oddało z własnym kolorem. Blask był srebrnawy, nieprzyjemnie spokojny. Latarnia uruchomiła się na dobre, choć nigdzie nie było baterii ani knota. „Ło…” – Olek aż gwizdnął. – „To jest lepsze niż latarka z telefonu.” Maja podniosła latarnię i już po chwili zauważyła coś jeszcze: chodnik przed bramą zasypały maleńkie drobiny, jakby ktoś posypał go mąką. Gdy poruszyła latarnią, w proszku zapaliły się odblaskowe ślady – drobne stópki, wąziutkie, biegnące wzdłuż muru. „Widzisz to?” „Widzę. I chyba nikt inny tego nie widzi” – Olek odruchowo poprawił miecz. – „Idziemy?” Szli wzdłuż muru, latarnia kołysała się lekko, a ślady wskakiwały pod ich stopy jak skrzące rybki. Prowadziły w wąską alejkę, którą zwykle mijali, bo pachniała przerdzewiałą wodą i zgniłymi liśćmi. Teraz pachniała tylko chłodem. Po drodze minęli hydrant z odpadającą farbą. Na mapie był zaznaczony kropką i maleńką liczbą 3. „Trzy stuknięcia?” – domyśliła się Maja. Wzięła kluczyk ze sznurka i stuknęła nim trzy razy w metal hydrantu. Dźwięk rozszedł się jak po strunie. Gdzieś za płotem, z trzaskiem, poruszył się łańcuch. Zardzewiała furtka otworzyła się bezszelestnie. Po drugiej stronie zaczynał się cienki, zapomniany chodnik, który wił się między krzakami porzeczek a ślepą ścianą garażu. Ślady teraz błyszczały wyraźniej, jakby cieszyły się, że ktoś za nimi idzie. „To naprawdę ktoś przygotował” – powiedział półgłosem Olek, ale brzmiał jakby próbował przekonać samego siebie. – „Pewnie teatr szkolny. Zaraz wylecą aktorzy w strojach kotów.” „Jeśli tak, to niech lepiej mają fajne kostiumy” – zażartowała Maja, ale dłonie miała wilgotne, a serce w klatce piersiowej pukało szybciej. Pomiędzy krzakami porzeczek coś zaszeleściło. Maja podniosła latarnię wyżej. W świetle poruszyły się drobne sylwetki nie większe od dłoni – żelazne ćmy, uformowane z kawałków blaszki i trybików. Ich skrzydełka drgnęły, jakby nagle przypomniały sobie, że kiedyś umiały latać. Jedna przysiadła na poręczy starego ganku, wypuściła cienki dźwięk – coś pomiędzy cykaniem a westchnieniem – i zastygnęła. „One są z warsztatu zegarmistrza!” – Olek nachylił się zachwycony. – „Zobacz te mikroskopijne nity!” „Później” – Maja wskazała głową na dom. Był wysoki, z jasnymi framugami okien i gankiem uginającym się pod ciężarem liści. Zwano go Domem pod Srebrnym Klonem, choć od lat nikt w nim nie mieszkał. – „Mapa prowadzi tu.” Podestu strzegły dwa kamienne lwy, których mordy porosły mchem. Drzwi nie miały klamki, tylko wąską szczelinę i zamek o kształcie gwiazdy. Kiedy Maja przysunęła latarnię, gwiazda zaświeciła cienką, bladą obwódką. Na drewnie, ktoś dawno temu wyrył szeroką jak paznokieć kreskę, przypominającą rysę, która w świetle układała się w słowo: „Stuk. Stuk. Stuk.” „Trzy stuknięcia” – powtórzył Olek, poważniejąc. – „Tak jak przy hydrancie.” „Tylko czym?” Latarnia w jej dłoni stała się cięższa, jakby przywiązała do nich niewidzialne sznurki. Maja oparła ją ostrożnie o próg i trzy razy zapukała kluczykiem w metal zamka. Dźwięki odtoczyły się po desce ganku, wpełzły w futrynę, skryły się – i wtedy stało się coś dziwnego. Z wnętrza domu dobiegło cichutkie tykanie. Nie jak zegarek na nadgarstku, nie jak budzik – raczej jak stado maleńkich kółek zębatych, które nagle przypomniały sobie, jak pracować razem. „Słyszysz?” – Olek przechylił głowę. – „Jakby ktoś nakręcał… wszystko.” Maja nodła. Spostrzegła, że na krawędzi ganku osiadła kolejna żelazna ćma. Rozpostarła skrzydełka i poruszyła nimi jeden raz. Potem jeszcze raz. Jak sygnał. „A to?” – Olek podniósł z progu maleńką kartkę, której wcześniej nie było. Na papierze, tym samym srebrnym atramentem, widniały trzy słowa: „Szept imienia strażnika.” „Strażnika?” – Maja zmarszczyła czoło. – „Kto tu był strażnikiem?” Na ścianie obok drzwi, obok starego dzwonka z pękniętym sercem, wisiała mosiężna tabliczka. Z wytartych liter można było z trudem odczytać: „Hilary Nowak, zegarmistrz”. „To on pilnował czasu. To musiał być on.” – Olek odchrząknął. – „No to… mówimy?” Maja oparła dłoń o drewno, trzymając latarnię tak, by światło dotykało zamka. Ulica za ich plecami zdawała się teraz bardzo daleko, a jednocześnie słyszeli jej echa: krzyk dziecka, śmiech, odgłos kółek hulajnogi. Tu, pod Srebrnym Klonem, powietrze był gęstsze – jakby pełne pyłu czasu. „Hilary” – wyszeptała. Zamek drgnął. Tykanie zwielokrotniło się, rozlało po desce, po ganku, po ich rękach i ramionach. Latarnia zrobiła się cieplejsza, a w jej srebrnym świetle gwiazdka na zamku rozszerzyła się jak źrenica. „Jeszcze raz spróbuj” – powiedział Olek, zerkając na nią z błyskiem w oku, który Maja widziała, gdy rozwiązywali najtrudniejsze łamigłówki. „Hilary” – powtórzyła, odrobinę pewniej. Coś kliknęło głęboko, bardzo głęboko, jakby dom miał w środku wielką, ukrytą skrzynię z zamkiem i właśnie przekręcił się w niej pierwszy z wielu rygli. Zamek na drzwiach zamigotał delikatnie i rozbłysnął. Na moment poczuli lekki podmuch, tak chłodny, że aż łaskotał w nos. „Chyba trzeba jeszcze raz” – Olek uniósł brwi. – „Do trzech razy sztuka.” Maja spojrzała na niego, potem na latarnię. Światło, które od niej biło, nie było już takie samo: wydawało się, że porusza się w rytmie tykania, że oddycha. Żelazne ćmy na poręczy drgnęły wszystkie naraz, jakby czekały na sygnał. „Hilary” – powiedziała trzeci raz, bardzo cicho. Zamek rozbłysnął tak jasno, że musieli zmrużyć oczy. Coś w środku domu zaharczało, jakby olbrzymie wahadło ruszyło z miejsca po latach stania w bezruchu. Gwiazda na zamku rozsunęła się na sześć płytek, odsłaniając wąski, czarny otwór. Latarnia poruszyła się w jej dłoni sama, jak zaczepiona niewidzialną nicią, i wysunęła smukły język światła, który wsunął się w szczelinę klucza. Nagle usłyszeli po drugiej stronie szmer – kroki? wciągane powietrze? – i cichy, stary szept, który przypominał szelest przesuwanych trybików: „Jesteście na czas…” Zapadła milisekunda ciszy, dokładnie taka, jak ta przed uderzeniem dzwonu. Zamek zaskoczył, drzwi drgnęły, a Maja i Olek odruchowo ścisnęli latarnię mocniej, bo coś po drugiej stronie zaczęło się poruszać.


Author of this ending:

Age category: 8-12 years
Publication date:
Times read: 8
Endings: Zero endings? Are you going to let that slide?
Category:
Available in:

Write your own ending and share it with the world.  What Happens Next?

Only logged-in heroes can write their own ending to this tale...

Download Materials

Download coloring pages and other materials for this story.


Share this story

Zero endings? Are you going to let that slide?


Write your own ending and share it with the world.  What Happens Next?

Every ending is a new beginning. Write your own and share it with the world.