Did You Know?

Latarnia na Słonecznej 13


Latarnia na Słonecznej 13
Mgła pełzała po chodnikach jak rozlane mleko, a dźwięk dzwonków z przyczepionych do kostiumów dzwoneczków mieszał się ze śmiechem dzieci. Ulica Słoneczna była tego wieczoru pełna lampionów z dyni, które mrugały wyciętymi oczami i uśmiechami. Jednak na końcu, tam gdzie numer 13 od lat straszył odrapaną tabliczką, panowała półciemność. — Masz pewność, że to ten dom? — szepnęła Lena, poprawiając opaskę z uszami nietoperza. Jej peleryna szeleściła, gdy stawała na palcach, żeby lepiej widzieć przez żelazną bramę. — Mapa nie może się mylić — powiedział Olek, wciskając dłonie głębiej w rękawy swojego srebrnego kombinezonu astronauty. — Poza tym… dziś jest Halloween. Jeśli nie teraz, to kiedy? Maja, ubrana w kapelusz z krzywym rondem i w sukienkę obsypaną brokatem, przycisnęła do piersi cienką książkę z biblioteki. Jeszcze rano między pożółkłymi kartkami znalazła zasuszone liście klonu i kartkę z kilkoma kreskami, które na pierwszy rzut oka wyglądały jak bazgroły. Dopiero kiedy zapaliła w domu dyniowy lampion, linie zaczęły jarzyć się bladą zielenią, układając się w plan ulicy. Na mapie było kółeczko przy numerze 13 i dopiski: „Zapukaj, gdy czas biegnie wstecz” oraz maleńki rysunek dzwonka i liścia. — Zobaczcie — Maja uniosła książkę. — Kiedy podejdziemy bliżej, litery robią się jaśniejsze. Tak jakby… lampy z tamtego okna je karmiły. W oknie willi przy Słonecznej 13, wśród firan zupełnie nieruchomych mimo podmuchów wiatru, stała dyniowa latarnia. Jej płomyk nie był zwyczajny. Żarzył się zielonkawo i od czasu do czasu pryskał iskierkami, które układały się w kształty liści i kropek. Nad drzwiami wisiał mosiężny dzwonek ozdobiony reliefem klonu. Brama zaskrzypiała, gdy Olek pchnął ją delikatnie. Co dziwne, nie była zamknięta. — Popularne miejsce na ‚cukierek albo psikus’ — mruknął Olek, udając odwagę. — Pójdę pierwszy. — Chyba zwariowałeś — parsknęła Lena, ale już robiła krok za nim. Maja z trudem odrywała wzrok od mapy, która pulsowała jak żywa. Ogród po drugiej stronie bramy wyglądał, jakby zatrzymał się w czasie. Trawa była wysoka, lecz równo ułożona, jakby ktoś ją codziennie czesał grzebieniem. Pomiędzy krzakami porzeczek stały drewniane skrzynie po jabłkach, a z pergoli zwisały suche pędy winorośli, plącząc się niczym sznury. Ciche stukanie dochodziło z wnętrza domu — jakby ktoś przesuwał pionki na ogromnej szachownicy. — Słyszycie? — Maja zatrzymała się, zadzierając głowę. — Zegar. Za matowym szkłem drzwi widać było postrzępiony cień wahadła. Tykanie wyraźnie brzmiało odwrotnie: tik-tak układało się w tak-tik, jakby ktoś odtwarzał nagranie do tyłu. Skóra na karku Leny zjeżyła się, ale nie cofnęła się ani o krok. — Zapukaj, gdy czas biegnie wstecz — powtórzył półgłosem Olek, chwytając za mosiężną kołatkę w kształcie liścia. — No to chyba właśnie teraz. Kołatka uderzyła o drzwi trzy razy, wydając krótki, głuchy dźwięk. Zapadła cisza. Potem coś kliknęło, jakby w środku przekręcił się zamek, i drzwi same uchyliły się o szerokość dłoni, wypuszczając chłodny powiew pachnący jabłkami, kurzem i dymem z kominka. — Halo? — zawołała Maja. Jej głos odbił się echem od ścian. — Przepraszamy, przyszliśmy na… na cukierek albo psikus! Z wnętrza nie dobiegła odpowiedź, tylko odwrotne tik-tik-tik zegara. Trójka przyjaciół wymieniła spojrzenia, po czym Olek pchnął drzwi. Zamek nie stawiał oporu. Hol był wysoki, z czarnobiałą posadzką w szachownicę. Na ścianach wisiały obrazy w ciężkich ramach. Postacie z portretów patrzyły gdzieś tuż obok dzieci, nie wprost, jakby udawały, że ich nie widzą. Na podłodze rozsypane były kasztany i żołędzie, a z sufitu zwisały girlandy suszonych pomarańczy przewiązanych sznurkiem. Z miejsca, gdzie stał zegar z ciemnego drewna, dało się odczytać godzinę: 7:03. Wskazówka minutowa cofała się o kolejne kreski: 02… 01… 00… 59. — On naprawdę chodzi wstecz — wyszeptała Lena. — I co teraz? — Może mamy poczekać do siódmej, tylko… od tyłu — powiedziała Maja, zerkając na mapę. — Jest tu jeszcze jeden znak. Patrzcie. Na dolnym rogu mapy, zaraz pod rysunkiem liścia, migał maleńki dzwoneczek. Kiedy Maja podniosła książkę bliżej płomienia dyniowego lampionu stojącego na komodzie, dzwoneczek rozżarzył się mocniej. Na ścianie, tuż obok lustra, zawirowały cienie i ułożyły się w litery: „Nie oglądaj się”. Słowa zniknęły równie szybko, jak się pojawiły. — To chyba nie najlepsza rada dla kogoś, kto jest w takim miejscu — mruknął Olek, ale spróbował się uśmiechnąć. Uśmiech nie wyszedł mu najlepiej. Coś zamiauczało. Długi, przeciągły dźwięk dobył się spod schodów, które skręcały w prawo na piętro. Z ciemnego prześwitu wysunął się czarny kot. Miał lśniącą sierść, białą plamkę na piersi i oczy w dwóch różnych kolorach: jedno złote, drugie zielone. Na szyi nosił wstążkę z maleńkim dzwoneczkiem, identycznym jak ten na mapie. — Hej, kiciu… — Lena przykucnęła, wyciągając dłoń. Kot przyszedł bez wahania i trącił jej palce nosem. Dzwoneczek brzęknął cicho, a gdzieś w głębi domu odpowiedziało mu echo, jakby drugi dzwonek poruszył się w tym samym momencie. — On chce, żebyśmy za nim poszli — powiedziała Maja, bo kot już odwracał się i człapał w stronę schodów, zatrzymując się co kilka kroków i oglądając przez ramię. — Niech spróbuje nas przegonić — żartował Olek, choć w głosie drżała mu ciekawość. — Tylko… to „nie oglądaj się”… Co to ma znaczyć? Zegar zabulgotał w swoim drewnianym pudle, jakby w nim gotowała się woda. Ze ścian spłynął cień wahadła i przez chwilę zdawało się, że odbija się w lustrze nie wahadło, a nitka, która cofnęła się w węzeł. Kot wspiął się na pierwszy stopień, dzwoneczek zadźwięczał raz, drugi, trzeci. W tej samej chwili w drzwiach pod schodami — tak niskich, że dorosły nie przeszedłby bez schylania głowy — rozbłysła cienka kreska światła, jakby w szczelinie ktoś zapalił zapałkę. — Tam są drzwi? — Lena przysunęła się do Majki, a Olek już pochylił się, żeby zajrzeć w szczelinę. — Były, ale zamknięte — Maja wskazała na klamkę w kształcie liścia. — Dopiero teraz jakby… się obudziły. Z góry dobiegł cichy szelest, jakby ktoś przesunął ciężki dywan. Potem stuk, jak od stawiania szklanego naczynia na drewnianym blacie. Kot zjeżył ogon i dzwoneczek zabrzmiał ostrzej. W tej samej chwili wskazówka minutowa zatrzymała się na 7:00, a w domu rozległy się odwrócone uderzenia — nie dzwony, raczej ich cień: krótki, metaliczny dźwięk, który wnikał w uszy jak szept. Jeden, drugi, trzeci… — Liczymy? — wyszeptała Lena. — Do siedmiu — odpowiedziała Maja. — Bo tak było napisane. Cztery. Pięć. Sześć. Gdy wybrzmiało Siedem, drzwi pod schodami drgnęły i rozwarły się na tyle, by dało się wsunąć rękę. Z wnętrza buchnął chłód i zapach wilgotnych kamieni, a do ich stóp sturlał się kasztan. Potem następny. I jeszcze jeden, aż stworzyły niewielki stosik jak po partii wygranego w berka jesieni. Kot przeciągnął się, zajrzał do środka i… zrobił coś, co sprawiło, że wszystkim trojgu ścisnęły się serca. Skinął głową, zupełnie jakby rozumiał każde ich słowo. — Co robimy? — zapytał Olek, już kucając przy drzwiach. — Jeśli wejdziemy, a one się za nami zatrzasną… — Przecież zawsze możemy… — zaczęła Lena, ale urwała, bo nagle płomień dyniowej latarni na komodzie zatańczył i rzucił na sufit rozchwiane światła. Przez ułamek sekundy układały się w kontury klucza i liścia, tak jak na mapie, a potem zgasły do cichego, zielonego żaru. — Chyba nie jesteśmy tu jedyni — powiedziała Maja. Dopiero teraz zauważyła, że pod obrazem z kobietą w kapeluszu stoi czarka z mlekiem. Na powierzchni drżała pojedyncza kropla, jakby ktoś przed chwilą ją upuścił. — Słyszeliście to? — Olek spojrzał na sufit. Coś stąpało powoli po deskach na piętrze. Raz. Dwa. Trzy kroki. Potem cisza. A potem… cichy śmiech. Szklany, jak dzwoneczki. Albo jak ktoś, kto oddycha przez szkło. Kot wskoczył Olkowi na kolana i pacnął go łapą w rękaw, jakby mówił: „Już, już”. Dzwoneczek zadźwięczał — ten sam dźwięk odpowiedział z głębi otwartej przestrzeni pod schodami. Jak echo z innego pomieszczenia. — Dobra — Olek złapał klamkę w kształcie liścia. — Raz… — Dwa… — dodała Lena, przyciskając do piersi pelerynę. — Trzy — domknęła Maja, mocniej chwytając książkę. Mapę trzymała tak, by zielonkawe światło padało na szczelinę. Drzwi ustąpiły pod ich dłoniami, odsłaniając wąski korytarz i kamienne stopnie prowadzące w dół. Powietrze było chłodne i poruszało się jak wdech. W głębi coś zamigotało. Jakby ktoś zamachał latarką — raz w lewo, raz w prawo — i schował ją z powrotem. Z ciemności dobiegł szept, cichy jak szuranie pióra po papierze. Dałoby się przysiąc, że wymówił jedno z ich imion. — M… Maja — wychrypiał ktoś. Albo coś. Przez ułamek sekundy wszystkie trzy dzieci zamarły. Kot zeskoczył i pomknął w dół schodów, a ich dzwoneczek wygrywał coraz szybszy, niespokojny rytm. Gdzieś w głębi, tuż za zakrętem korytarza, zapalił się nagle płomyk — nie zielony jak w dyni, tylko ciepło złoty — i czyjś cień poruszył się, rosnąc i rosnąc na ścianie, jakby zbliżał się w ich stronę.


Author of this ending:

Age category: 8-12 years
Publication date:
Times read: 4
Endings: Zero endings? Are you going to let that slide?
Category:
Available in:

Write your own ending and share it with the world.  What Happens Next?

Only logged-in heroes can write their own ending to this tale...

Download Materials

Download coloring pages and other materials for this story.


Share this story

Zero endings? Are you going to let that slide?


Write your own ending and share it with the world.  What Happens Next?

Every ending is a new beginning. Write your own and share it with the world.