Noc w Halloween była mglista i chłodna. Maja liczyła cukierki w płóciennej torbie i poprawiała pelerynę z kartonu. Nagle coś zadźwięczało pod jej butem. Podniosła mały, mosiężny klucz w kształcie nietoperza. Do kółeczka była przypięta etykietka z krzywym napisem: PO PÓŁNOCY. Przebiegł ją dreszcz, ale ciekawość była silniejsza. Olek, kuzyn Mai, podszedł z lampionem z dyni.
– Zgubił go pewnie pan Cyk – powiedział Olek. Jego sklep z zegarami stał tuż za rogiem. Szyld skrzypiał jak stare skrzypce. Drzwi były uchylone, chociaż powinny być zamknięte. – Oddamy i wracamy po ciasto – dodał. Weszli ostrożnie, a dyniowy płomień zatańczył na szybach. W środku pachniało kurzem i olejem. Setki zegarów wisiały i stały w milczeniu.
Maja położyła klucz na ladzie. Wtedy jej plecak zaczął cicho tykać. Wyjęła z niego kieszonkowy zegarek, którego wcześniej nie miała. Wskazówki cofały się szybko, a cyferki migały. Na blacie leżała kartka: Nie otwieraj niczego, gdy zegary milczą. Obok rysunek: dziurka od klucza z błyskawicą. – To brzmi jak ostrzeżenie – szepnął Olek. Maja skinęła i spojrzała na największy zegar z ciemnego drewna.
W tej samej chwili wszystkie zegary naraz ruszyły. Sklep wypełnił równy stukot, aż włosy stanęły im dęba. Potem tykanie ucichło jak odcięte nożem. Gdzieś z głębi rozległo się pojedyncze, niskie uderzenie. Pierwsze. Po nim drugie. Trzecie. – Liczy do trzynastu – wyszeptała Maja. Dziurka w wielkim zegarze zaświeciła bladym światłem, a klucz w jej dłoni zrobił się ciepły. Ktoś, bardzo cicho, wyszeptał ich imiona zza drzwiczek. Uderzenie dwunaste zagłuszyło im oddechy, a potem zapadła krótka cisza, tuż przed następnym...