Dzwonki na strychu
Na Kamiennej ulicy pachniało piernikiem i świeżo ściętą choinką. Nela obierała pomarańcze, a skórki zawijały się jak wstążki. Babcia nuciła kolędę, mieszając barszcz w wielkim, emaliowanym garnku. Za oknem wirował śnieg, jakby ktoś potrząsał ogromną kulą. Tata odśnieżał ścieżkę, stukając łopatą rytmicznie, jak bardzo cierpliwy metronom.
Listonosz zostawił dziwną paczkę, mniejszą niż pudełko zapałek. Na złotej pieczęci błyszczała gwiazdka z dwiema szramami. "Do Neli. Otwórz, gdy usłyszysz dzwonki" — głosił bilecik. "To jakaś psota kuzyna?" — spytała, ale w domu było cicho. Mama ostrzegła, żeby nie otwierać nic przed kolacją.
Franek zerknął zza firanki i uśmiechnął się tajemniczo. "Jeśli to od Mikołaja, dzwonki będą na pewno," powiedział. Pół dnia minęło, a paczka grzecznie leżała na kredensie. Z kuchni dochodziło stukanie talerzy, jakby czas stukał palcem. Gdy pierwsza gwiazdka jeszcze nie wyszła, stało się coś dziwnego.
Z ciemnego korytarza popłynęły ciche dzwonki, jak szklane krople. Nie brzmiały z ulicy, tylko z góry, prosto ze strychu. Nela ścisnęła paczuszkę i ruszyła po wąskich schodkach. Deski skrzypiały, a światło pod drzwiami migało jak świeczka. Na strychu pachniało sianem i dawnymi prezentami po kątach. Dzwonki ucichły. Paczka w dłoniach Neli nagle drgnęła i zapulsowała. Coś zaszeleściło za wielką skrzynią, a klamka poruszyła się sama. Ktoś wyszeptał jej imię z samego środka ciemności.
Author of this ending:
English
polski
What Happens Next?