Did You Know?

Dom Zegarów i trzynasty dźwięk


Dom Zegarów i trzynasty dźwięk
W Topolanach jesień pachniała dymem z kominków i pieczonymi jabłkami. Ulica Klonowa, zwykle senna, teraz migotała od lampionów z dyń: jedne uśmiechały się szeroko, inne mrużyły oczy, a jedna, najmniejsza, miała wycięty w środku kształt gwiazdy. Wiatr niósł kolorowe liście jak konfetti, a księżyc wisiał nisko nad dachami, okrągły i bardzo ciekawski. — Cukierek albo psikus! — zawołał Olek, poprawiając kartonowy hełm rycerza. Zrobił go sam, a przyłbicę przyczepił na gumkę od spodni. Trzeszczało, ale wyglądało imponująco. Nela, przebrana za astronomkę-wiedźmę, miała czarną pelerynę obsypaną świecącymi w ciemności gwiazdkami i stary kompas po dziadku zawieszony na szyi. Na jej kapeluszu siedziała filcowa sowa, która podskakiwała przy każdym kroku. Piksel, ich pręgowany kot, dostał pomarańczową obrożę z malutkim dzwoneczkiem. Kiedy szedł z wysoko uniesionym ogonem, brzęczał jak bardzo pewna siebie pszczółka. Na Klonowej były domy, które wszyscy znali: pani Wandzi o balkonach pełnych zawieszonych ziół, pana Grochowskiego z kolekcją wiatraczków i ten ostatni, na samym końcu ulicy, o którym mówić nie wypadało głośno. Kamienna fasada porosła bluszczem, a nad drzwiami sterczała cienka wieżyczka z blaszanym kogutem. Kiedyś nazywano go Domem Zegarów, bo mieszkał tu zegarmistrz i wszędzie, podobno nawet w łazience, wisiały tykające zegary. Teraz okna były zasłonięte, a furtka zasnuta pajęczynami jak koronkowym obrusem. — Do tego domu nie idziemy — powiedziała Nela półżartem, ale jej głos zabrzmiał poważnie. — Ustalmy to od razu. — No pewnie — machnął ręką Olek, choć przyglądał się wieżyczce trochę zbyt długo. — I tak mają tam tylko stary kurz. Zaczęli od pani Wandzi, która dała im karmelki zawinięte w papierki w motylki, a potem od pana Grochowskiego, który ofiarował im po miniaturowym czekoladowym zegarku. — Uważajcie na Dom Zegarów — mruknął, wciskając Olkowi do ręki dodatkowe dwa cukierki „na wzmocnienie odwagi”. — W nocy podobno tam coś w środku… porusza się. — Pewnie myszy — uśmiechnęła się Nela, ale nie była pewna. Gdy zatrzymali się pod latarnią, żeby doliczyć słodycze (Olek miał już trzy żelkowe dinozaury i batona, Nela dwa karmelki i czekoladkę), z torby Neli wysunęła się cienka, okrągła kartka, jak tarcza zegara wycięta z pożółkłego papieru. Nie pamiętała, żeby ją wkładała. — Co to? — Olek próbował zdjąć przyłbicę, żeby widzieć lepiej. — Pewnie ulotka. Na tarczy zamiast cyfr były drobne, wypisane piórem literki. Atrament połyskiwał niebiesko, jakby dopiero co wysechł. Nela przytrzymała kartkę kompasem, żeby wiatr jej nie porwał, i przeczytała na głos: „Jeśli chcesz usłyszeć trzynasty dźwięk, przyjdź przed północą. Drzwi zapytają cię o imię czasu.” — Trzynasty? — Olek parsknął. — Zegary biją do dwunastu. — Chyba że ktoś zapomniał policzyć — mruknęła Nela, choć czuła, że to nie żart. Zamaszyste litery miały w sobie coś starego i znajomego. Kompas na jej szyi zadrżał, jakby czuł przeciąg, chociaż powietrze stało nieruchome. Piksel trącił kartkę łapką i nagle prysnął między krzewy ogników. Dzwoneczek na obroży zadźwięczał raz, drugi… i umilkł. Kot biegł prosto w stronę Domu Zegarów. — Piksel! — krzyknęli jednocześnie. Olek już zapomniał o hełmie, Nela ścisnęła mocniej torbę. Furtka, która zwykle nawet latem nie dawała się ruszyć, tym razem uchyliła się lekko, jakby czekała. Bluszcz poruszył się wyszeptanymi literkami, choć wiatru nie było. Na słupkach ogrodzenia stały dynie wycięte w rzymskie cyfry: I, II, III… aż do XII. Zamiast świec paliły się w nich małe, zielone światełka, jakby ktoś wsadził do środka świetliki. — Ktoś to zrobił specjalnie — zauważył Olek, nie kryjąc fascynacji. — I… chyba nie dziś. Pod stopami chrzęścił żwir, który ułożył się w wąską ścieżkę jak wskazówka kompasu. Przed drzwiami stała drewniana skrzynka z namalowaną sową w okularach. Na progu leżała wycieraczka z wyszytą zagadką: „Wejdzie tylko ten, kto zna imię czasu”. — Co to znaczy „imię czasu”? — Olek drapał się po głowie przez karton. — Wiosna? Zima? Pani Od Historii? — Może chodzi o „wczoraj” albo „jutro” — zastanowiła się na głos Nela. Czuła w brzuchu dreszcz ekscytacji, ten sam, który brał ją, kiedy znajdowała w książkach coś, co nie pasowało, ale pasować chciało. Drzwi miały mosiężną kołatkę w kształcie sowiej głowy. Zamiast oczu wstawiono dwie maleńkie, zakurzone soczewki. Kiedy Nela wyciągnęła rękę, by dotknąć kołatki, szkła rozbłysły na zielono. Z wnętrza dobiegł cichy, równy dźwięk: tik-tak, tik-tak, jakby dom oddychał zegarem. — Dobra, pukam — zdecydował Olek, robiąc minę bohatera. Zanim jednak zdążył, kołatka poruszyła się sama i uderzyła raz, dwa, trzy… Każde stuknięcie rozniosło się po ogrodzie, a zielone światła w dyniach zamigotały. Gdzieś na wieżyczce kogut przekręcił się powoli, jakby chciał patrzeć im prosto w twarze. — Ten dom nas woła — szepnęła Nela, sama nie wiedząc, skąd te słowa. Kompas pod jej palcami nagrzał się przyjemnie, jak kamyk leżący długo na słońcu. — Albo Piksel nas woła — poprawił Olek. Od drzwi dobiegało ciche miauknięcie, przeciągłe i trochę zniecierpliwione. — Jest w środku! Zamek zazgrzytał. Na wysokości oczu wysunęła się wąska, mosiężna szufladka. W jej dnie pojawił się napis, który nie był tam przed chwilą: „Podaj imię czasu”. Litery układały się, rozsypywały i znów układały, jak ziarenka piasku w klepsydrze. — No to co? — Olek przełknął ślinę. — Spróbujmy jakieś słowo. Jakie? Nela próbowała przypomnieć sobie opowieść dziadka zegarmistrza, który umiał naprawić budzik jednym machnięciem pęsety. „Czas jest jak mapa — mawiał — ale jest też jak śrubka: trzyma wszystko razem. Ma swoje imiona, ale najważniejsze nosi każdy w kieszeni.” Wtedy nie rozumiała, teraz też nie do końca, ale w głowie zaświeciło jej światełko. — Może to „chwila”? — mruknęła, bardziej do siebie. — Albo „sekunda”… — Sekunda to za mało — Olek pokręcił głową. — Minuta? Godzina? Półmetek? Superczas? — Superczas nie istnieje — prychnęła Nela, choć uśmiechnęła się mimo nerwów. — A może… — Zawahała się. Wycieraczka drgnęła pod jej butem, jakby pochwaliła myśl. Nagle rozległ się dźwięk z wieżyczki. Raz. Dwa. Trzy. Biczem ciszy dzwon przeciął powietrze. Cztery. Pięć. Dźwięki były tłuste jak krople miodu, spadające do słoja. Sześć. Siedem. Osiem. Dziewięć. Dziesięć. Jedenaście. Dwanaście. A potem nastąpiła długa pauza, taka, w której słychać własny oddech i szelest liści pod podeszwą. — To niemożliwe — wyszeptał Olek, choć nic jeszcze się nie wydarzyło, tylko cisza wlepiła w nich wzrok. Kompas Neli zawibrował. Soczewki w oczach sowy rozjaśniły się. Mosiężna szufladka wysunęła się odrobinę dalej, jakby robiła miejsce na słowo. W domu coś jakby zastukało — nie groźnie, raczej uprzejmie, w rytm serca kogoś bardzo cierpliwego. — Wiem, co powiedzieć — Nela poczuła, że odpowiedź stoi tuż obok, niemal tak realna jak wiatr poruszający jej peleryną. Wzięła oddech, zebrała wszystkie odważne myśli, które miała na wieczór Halloween, i otworzyła usta. I wtedy, dokładnie w tej chwili, kiedy język dotknął podniebienia, by wypowiedzieć pierwszą głoskę, nad Topolanami rozległ się jeszcze jeden, głęboki i metaliczny dźwięk, trzynasty, a kołatka w kształcie sowy poruszyła się sama, uchylając drzwi o szerokość dłoni...


Author of this ending:

Age category: 8-12 years
Publication date:
Times read: 7
Endings: Zero endings? Are you going to let that slide?
Category:
Available in:

Write your own ending and share it with the world.  What Happens Next?

Only logged-in heroes can write their own ending to this tale...

Download Materials

Download coloring pages and other materials for this story.


Share this story

Zero endings? Are you going to let that slide?


Write your own ending and share it with the world.  What Happens Next?

Every ending is a new beginning. Write your own and share it with the world.