W Halloween wieczorem Hania niosła własny lampion z dyni. Miał krzywy uśmiech i wielkie zębisko z wykałaczki. Na podwórzu starej kamienicy wisiały papierowe nietoperze i duchy. Miki, sąsiad z parteru, machał czarną peleryną wampira. "Idziemy po cukierki?" zapytał, stukając plastikowymi kłami o wiaderko. Hania skinęła i spojrzała na czwartą klatkę schodową. Od wiosny stała pusta, a światło tam migotało. Tego popołudnia ktoś wsunął pod drzwi tajemniczą kartkę: "Oddajcie mi klucz". Litery były krzywe, jakby pisane w wielkim pośpiechu.
Zebrali od sąsiadów garść cukierków i jeden żelkowy mózg. Wtedy coś zadzwoniło w skrzynce na listy czwartej klatki. Hania zajrzała przez szczelinę i zobaczyła zwinięty sznurek. Na końcu wisiał mosiężny klucz z dyniowym brelokiem. Przeciągnęła sznurek i klucz wypadł jej do dłoni. Miki przełknął ślinę. "Może oddamy go do administracji?" "Nie dziś," powiedziała Hania. "Dziś wszystko jest trochę inne." Uchyliła drzwi do pustej klatki, a powietrze było chłodne. Światło w lampionie zatańczyło i rzuciło długi cień. Ktoś wyszeptał jej imię, bardzo cicho, jak piórko.
Szli powoli po stopniach, które pamiętały stare kroki. Na kafelkach pojawiły się drobne, mokre ślady, jakby po kocie. Ślady błyszczały w świetle, potem nagle skręciły przy drzwiach suszarni. Nad tabliczką ktoś wydrapał nowy znak, przypominający półksiężyc. Hania przyłożyła klucz do zamka i poczuła lekkie drżenie. Po drugiej stronie rozległy się trzy równe, puste stuknięcia. Miki cofnął się o pół kroku i ścisnął jej rękaw. "Słyszysz?" zapytał. "Kto tam jest?" Hania przekręciła klucz o jeden ząbek, a zamek odpowiedział długim, zimnym skrzypnięciem.